poniedziałek, 10 września 2012

Peru - Wenezuela 2:1

Wymioty, biegunka, gorączka. Pędzimy do szpitala. Budynek jest nowy, niedawno oddany do użytku. Skład personelu - lekarz, dwie (chyba) pielęgniarki i kierowca. Sale puste, pacjentów tutaj nie zobaczymy. Nie ma też odpowiedniego sprzętu. Czekamy. Potrzebna łazienka, pacjent słania się na nogach. Powoli zmierzamy w jej kierunku. Zastanawiam się, czy to nadal szpital, czy szalet publiczny. Nie ma rady, nie znajdziemy tutaj niczego innego.

Izba przyjęć. Podłoga klei się od brudu, do nas kleją się niezliczone ilości latających muszek.Trzeba podłączyć kroplówkę. Papierek po wenflonie ląduje na ziemi, zaraz obok kosza na śmieci. Jak to, nikt nie zbada pacjenta? Mężczyzna w podartej kurtce zakłada słuchawki. To lekarz. Moje zdumienie wzrasta z każdą chwilą. 'Nazwisko zbyt trudne, proszę wpisać samemu. A pacjent? Nie jadł nic podejrzanego? Nie szkodzi, to zatrucie pokarmowe.' Magia! Peruwiańscy lekarze potrafią postawić diagnozę bez 'zbędnych' badań.

Zostajemy z pielęgniarkami. Są tak sympatyczne, jak pani w mięsnym na rogu warszawskiej ulicy. Żyły zbyt cienkie, oglądają więc dłonie białej gringo około piętnastu minut. Kończy się moja cierpliwość, chcę zaproponować, że sama to zrobię. Z pewnością moje dłonie są bardziej czyste.
Kiedy tylko się udaje z pomieszczenia obok słyszymy 'Goooooooool'! W sekundę zostajemy sami. To zachwycony lekarz nawołuje pielęgniarki. Wychodzę, rozglądam się. Następny pokój to sala telewizyjna. Mecz Peru - Wenezuela, wygrywamy 2:1. Kto w takim momencie przejmowałby się pacjentem? Pacjentem, który mdleje, gdy tylko wstanie. Co robić? 'Wózek!' - krzyczy lekarz. 'To normalne. Proszę brać antybiotyk, samo przejdzie.' Nieprzytomną wkładamy do samochodu i wracamy do domu.

Obiecuję, już nigdy nie będę narzekać na polskie szpitale.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz