sobota, 13 kwietnia 2013

Formacja rodzicielska

Kolejna wywiadówka w stylu 'nauczmy rodziców jak wychowywać dzieci'.
Pospiesznie zajmuję miejsce. Moje coraz jaśniejsze włosy zaznaczają wyraźny kontrast wśród czarnych warkoczy i meloników. Spodziewam się, że spędzę tu kolejne trzy godziny. Co najmniej. Jak zwykle. Moje myśli szybko zmieniają kierunek, formując w głowie piątkową lekcję angielskiego.

'Senorita esta de acuerdo?' (Senorita się zgadza?) - wyrywa mnie z zamyślenia głos pana w skórzanej kurtce. Zostaję wytypowana na sekretarza komitetu rodzicielskiego. Mocno powstrzymuję się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Tłumaczę, więc że nie będzie mnie tutaj przez cały rok. W odpowiedzi dociera do mnie głos którejś z mam 'que peeeeena...' (jaka szkooooda...). Chyba wyglądam bardziej przedsiębiorczo, niż dotychczas.

Część drugą zebrania, dyrektor rozpoczyna opowieścią.
'Dzisiejszy poranek. Jak zwykle kilka minut po siódmej przekraczam bramę placówki. Zatrzymuje mnie dozorca. Jeden z chłopców ma wielką ranę na biodrze. Wsiadamy do moto-taxi i pędzimy do szpitala. Nie ma rady, trzeba szyć.

- Możemy zadzwonić po twoich rodziców?
- Mama jest w Valle (wioski położone wysoko w górach)
- Tata?
- Tata też.
- Z kim tutaj mieszkasz?
- Z braćmi.
- Starszymi, czy młodszymi?
- Młodszymi - 10, 6 i 4.
- Jesteś w pierwszej klasie, prawda? Ile masz lat?
- 12.

Kiedy zabieg dobiega końca idę porozmawiać z lekarzem. Dwunastoletnie - jak się okazuje - dwadzieścia sześć kilo czeka przed drzwiami. Moje wzburzenie rośnie z każdą informacją. Odwożę małego do domu. Choć nie wiem czy przesadnie mały pokój z dwoma łóżkami dla czterech osób możemy nazwać domem. Obok miejsc do spania coś w rodzaju kuchenki. Tam dwa wiaderka z marchewką i ziemniakami.
- Kto wam gotuje?
- Sami.
Porzucam moje domysły na temat zbyt niskiej wagi. Wszystko mówi samo za siebie.'

Wśród matek i ojców słyszę szepty niezadowolenia i zdziwienia. Co druga osoba potrząsa głową z wielkim politowaniem. W moim ciele walczą ze sobą emocje. Mam ochotę krzyknąć 'Hipokryci! Przecież większość z was robi dokładnie to samo!'. Na szczęście nowa umiejętność, zwana cierpliwością pomaga mi zachować milczenie. Pomaga mi też dyrektor, który wyciąga wnioski z tej opowieści.
Mówi o rodzinie, odpowiedzialności, wartościach i Bogu. Opowiada czym jest dla niego żona, jego dzieci, ich wspólne życie i wiara. 'Oby dotarło chociaż do jednej osoby' - proszę w myślach, spoglądając na twarze mych towarzyszy. Jedna z pań wtóruje cichym 'claro' (oczywiście), ojciec siedzący obok rysuje na ławce kółeczka, ktoś przy wejściu odbiera telefon.
A ja? Ja spoglądam na człowieka przede mną i widzę cierpliwość, troskę, autorytet. Na człowieka, który wie jak trudne ma zadanie. Który nie zniechęca się, choć często jego działania spełzają na niczym.
Który stoi pośród ludzi wyjętych z innego świata i chce ich nauczyć jak powinna wyglądać rodzina. Myślę, że ma w sobie dużo nadziei. Dla mnie jest mistrzem, dla nich zbawieniem. Oby każdy wyciągnął z tego lekcję dla siebie.