środa, 20 marca 2013

W rodzeństwie siła

Z dedykacją dla moich młodych :)

Kim jest dla ciebie twój brat, siostra? Najważniejszą istotą na ziemi, czy też dodatkową osobą w domu z którą dzielisz kieszonkowe? A może członkiem rodziny, którego kochasz bezwarunkowo, bo tak powinno być? Zastanawiałeś się kiedyś co mógłbyś dla nich zrobić?
Z mojego rachunku sumienia wynika kilka spotkań w roku i szybkich prezentów na święta. Z przeszłości liczne kłótnie, bijatyki i mój osobisty pokój, którego nigdy nie chciałam oddać. Norma. Tak samo jak wszędzie. Z kłótni się wyrasta, nabiera zaufania, relacja staje się dojrzalsza. W niektórych przypadkach nie istnieje. Po co zmuszać się do kontaktu z kimś kto cię nie rozumie. Każdego można przecież zastąpić nowym znajomym. Tych wybieramy samodzielnie. Nie trzeba wtedy wymagać, przezwyciężać, walczyć.

W Peru norma jest inna. Ten sam świat, to samo niebo. Wystarczy jednak pokonać ocean, by wszystko nabrało nowych kolorów. Moje dzieci są niegrzeczne, nikogo nie szanują, nie doceniają. Mimo to posiadają też cechy, które sprawiają, że po moim ciele przechadzają się dreszcze.
Starszy brat dba o młodszego bardziej, niż o siebie. Młodsza siostra mówi, że ma najlepszego brata na świecie. Mali Peruwiańczycy są lepszymi rodzicami, niż większość których znam.

Do oratorium Joseph przyprowadza małego Davisa. Całą drogę trzyma go za rękę. Mały przewraca się i płacze tak, że słyszą go wszyscy w okolicy. Joseph biegnie, podnosi krzykacza i wyciera mokre, czerwone policzki. Davis wtula się w dziesięcioletnie ramiona. Już nie płacze.
Wieczorem idę na spacer i spotykam ich mamę. W towarzystwie dwóch mężczyzn chwiejnym krokiem opuszcza rozlewnię chicha morady (napój alkoholowy wytwarzany z kukurydzy). Sytuacja staje się jasna.

Któregoś razu rozmawiamy z Davidem o przebaczaniu. Z Davidem który nie często rzuca swe cenne słowa w kierunku młodszego od siebie Ronaldo. Tym razem ostatnie zdanie należy do niego. "Senorita chciałbym nauczyć się przebaczać. Wszystko mógłbym znieść, ale jeśli ktoś zrobi coś złego mojemu braciszkowi, tego nie zniosę."

W ubiegłym tygodniu całe rodzeństwo Condori martwi się o najmłodszego. Rodzice, których odpowiedzialność zmuszona jestem zakwestionować, wysłali dwunastolatka w kilkudniową podróż do Valle (wioski położone wysoko w górach). Dwa dni stresu bez żadnego znaku życia. Gdy w końcu zjawia się w naszym domu, Americo nie odstępuje go na krok. Ten sam Americo, który od tygodni demonstruje niezależność od całego świata. Po kilku rozmowach postanawiamy, że mały zostaje. Reakcja Delii wyciska z mych oczu więcej słonych kropli, niż cebula. Jej zaszklony narząd wzroku i drżący głos wysuwają się na prowadzenie. Rzucając się Miguelowi na szyję krzyczy: "Słyszałeś? Mój braciszek zostaje! Już nie będzie mieszkał sam!".

I na koniec pani Ermina. Dorosła kobieta o dziecięcym usposobieniu, której brakuje tylko skrzydeł. Dwa lata temu podczas porodu zmarła jej siostra. I choć w domu była już piątka dzieci, wzięła do siebie kolejną trójkę. Czy o coś pytała? Zastanawiała się nad tym jak bardzo obniży się standard ich życia? Czy myślała o tym, że od tej pory czas wolny nie będzie istniał? Tu nie ma na to miejsca! Tutaj się o nic nie pyta! Fundamentów nie przesłania się sobą.

Refleksji mam dużo. Ciągle chaotycznie krążą w mojej głowie. Emocji mam dużo. Wydostają się na zewnątrz, przedzierając przez 'gęsią skórkę'. Uczuć mam dużo. Zamykam je w jednym uśmiechu i czuję dumę. Dumę z osób, które coraz bardziej kocham. Które nie mają niczego, a mi dają tak wiele. Na które patrzę widząc swoje błędy i niedociągnięcia. Które pokazują mi tą drugą stronę, po której należy wymagać, przezwyciężać i walczyć. Gdzie kocha się nie pytając o powód, nie wymagając nic w zamian. Zawstydzam się i wiem jak dużo jeszcze przede mną i jak mało do tej pory zrobiłam. Mam skąd czerpać. Będę dobrą siostrą.

czwartek, 14 marca 2013

Kolejny etap

Potrzebowałam wakacji. Dobrze je mieć. Dobrze odpocząć, przypomnieć sobie, że istnieje inny świat. Świat z ciepłą wodą, dużymi porcjami jedzenia. Świat z uśmiechniętymi turystami, świat z robieniem 'nic'.

Myślałam, że wcale nie tęsknię. Tęskniłam.
Myślałam, że nie może być lepiej. Może.
Myślałam 'nie dam już rady'. Dam.
Myślałam, że nie lubię być sama. Lubię.
Myślałam, że nie mam więcej cierpliwości. Mam.
Myślałam, że Bóg mnie już nie słucha. Słucha cały czas.
Znowu okazuje się, że to nie ja wiem najlepiej.

Wakacje skończyły się. Koniec ten zwiastuje szkolne mundurki i powroty do domu. Obniżenie się wieku jego mieszkańców poprawia atmosferę. Nienawidzę siatkówki, ale wchodzę w to. Tak samo jak w owijanie zeszytów, zakup piórników, czy kontrolę czystości. Jeśli sprzyja mi świat, nie odwrócę się przecież do niego plecami.

Dobrze pamiętam słowa księdza Cześka z Lufubu, wypowiedziane podczas jednej z konferencji w Ośrodku Misyjnym. Wolontariusz na misji przechodzi trzy etapy.

Pierwszy to zachwyt. Nowym miejscem, ciekawymi ludźmi, własną pracą.
Drugi kryzysowy. Spowodowany przyzwyczajeniem, monotonią. Wzbudzający niechęć i tęsknotę.
Jeśli przejdziemy przez pierwszy, a potem uda się przezwyciężyć następny, czeka nas etap końcowy zwany 'właściwym'. To ten charakteryzujący się bezinteresowną pracą. Ten w którym w końcu możemy dać z siebie wszystko co najlepsze, nie oczekując niczego w zamian. Wtedy, gdy wszystkie działania płyną prosto z serca i miłości.

Robię, więc rozliczenie wszystkich zysków i strat. Wszelkich decyzji i wątpliwości. Miał rację. Wszystko się zgadza. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne pięć miesięcy spędzę w ostatniej fazie.





Tylko co ma do tego Bóg? Na pierwszy rzut oka zupełnie nic. Jednak, gdyby nie On nie byłoby mnie tutaj. Nadal nie wiedziałabym co znaczy uczyć się siebie od nowa. Stawiać kroki, te duże i małe. Poznawać znaczenie wiary, nadziei i miłości. Odnajdywać Go każdego dnia. Również tego słabego z serii deszczowo - burzowych, kiedy nie ma się siły oddychać.
Jak, więc nie mieszać w to Boga? No przecież się nie da!