piątek, 30 listopada 2012

Fotorelacja dla cukiernika


Należy połamać suchy chleb...

... ugnieść wszystko na jednolitą masę ...


... dodać mleko, rodzynki i rozpuszczoną margarynę ...

... zabrać wszystkie potrzebne rekwizyty i poczekać na moto - taxi ...

... w piekarni przerzucić ciasto na blachę ...


... i prosto do piekarnika!

Dwie godziny później Roger zmierza w kierunku domu z podwieczorkiem na kolanach :)

niedziela, 25 listopada 2012

Dlaczego jestem jaki jestem

"Nie mogę jeszcze mówić o sobie, zbyt mało wiem.
Przykro mi, lecz tobie także dużo nie powiem,
gdyż nie wiem tego czego nie wiem.
Spróbuj to znaleźć w mojej osobie,
gdyż ja nie wiem tego czego nie wiem.
Przyjrzyj się twarzy, oczu wymowie,
gdyż ja nie wiem tego czego nie wiem.
Traktuj mnie tak jak ci serce podpowie,
gdyż ja nie wiem tego czego nie wiem."

Dlaczego jestem jaki jestem - Czaqu

Czarne jak węgiel włosy, niski wzrost, dłonie zniszczone od pracy. Patrząc na zupełnie przypadkowego chłopca myślisz tylko o tym jak trudne jest jego życie. Załóżmy, że ma na imię Fernando. Czy, aby na pewno dostrzegasz w czym tkwi jego problem? Po trzech miesiącach spędzonych w Andach zrozumiesz, że nie wystarczy napełnić puste żołądki, zorganizować czas wolny, czy pomóc w nauce.

Fernando nie pojmuje dlaczego chcesz mu pomóc, nie potrafi tego docenić. Szybko zapomina o tym jak smutne wiódł życie, zanim ktoś postanowił się nim zająć. Czym więcej dostaje, tym więcej wymaga. Tym częściej pokazuje, że niczego mu nie potrzeba.

Fernando się nie śmieje. Uśmiecha, bądź wyśmiewa, jednak nie jest to pełen beztroski śmiech nastolatka. Nie ma przyjaciół. Otoczony jest mnóstwem kolegów, ale brak w tej relacji przyjaźni. Przyjaźń wymaga zaufania, a na to nie może sobie pozwolić. Nie może okazać słabości, ktoś mógłby to wykorzystać. Jedyne co łączy go z innymi to wspólny wróg, wspólna beznadziejna sprawa. Tylko wtedy potrafi się otworzyć i zademonstrować swą siłę.

Fernando słyszy, ale nie potrafi słuchać. Potrzebuje troski, ale nigdy tego nie przyzna. Kiedy chce wzbudzić czyjeś zainteresowanie nie słucha się, obraża, psuje. Każdy kto nie jest z nim, jest przeciwko niemu.

Masz wiele złych cech Fernando, nie jesteś dobrym człowiekiem. Zaraz, zaraz, chwileczkę… Pokazujesz mi to wszystko, a zapomniałeś wspomnieć o swojej rodzinie.
Twój tata maltretuje mamę? Więc dlatego potrafisz tylko zaczepiać i szarpać kolegów? Rodzice nadużywają alkoholu? Zaczynam rozumieć twe zmienne nastroje. Mama nigdy cię nie przytuliła? Teraz uciekasz od ludzi i bliskich kontaktów.
Rozmawialiście w domu o waszych problemach, potrzebach? Nie było na to czasu. Ciągle tylko praca i praca, a potem mieszkanie u znalezionej na szybko 'ciotki'.

Jeszcze tylko jedno, istotne pytanie:
- Tęsknisz za domem?
- A co znaczy tęsknić?

Bardzo się różnimy. Pochodzimy z całkowicie innych światów. Tak naprawdę ciężko mi z tobą wytrzymać. Często się złoszczę, kiedy widzę twój upór, czasem zwykłą głupotę. Jednak dostrzegam coś jeszcze. Twoją niezaspokojoną potrzebę bliskości, miłości, poczucia bezpieczeństwa. Widzę agresję, bezsilność i biedę. Ja tylko patrzę, ty nadal nosisz ją w sobie i czujesz. Tak. Bardzo się różnimy Fernando.

To co dla mnie jest normą, dla ciebie pozostaje abstrakcją. Dlaczego się nie rozumiemy? Ja jestem z Europy, do pracy jeżdżę tramwajem. Ty mieszkasz w górach i pracujesz na polach oddalonych od domu o trzy godziny. Ja mam dwadzieścia dwa lata, ty jedenaście.

Nie mogę cię zmienić, muszę się ciebie nauczyć. Podczas nauki pomnożę cię przez 27, dorzucę kilka problemów, słabości i pójdę się pomodlić. Pomyślę wtedy o tobie, o twojej rodzinie i o nas, kiedy jesteśmy razem.

Mieszkamy w twoim kraju, kochasz go prawda? Z daleka rozpoznaje twój nacjonalizm. Sama już nie wiem, czy to szczera miłość, czy tylko reakcja obronna. Przynajmniej ten kraj zadba o ciebie, teraz masz szansę. Szkoła policyjna to okazja, by nauczyć się odpowiedzialności, nabyć wiele dobrych cech. Opowiedz mi jak wygląda twoje przygotowanie do dorosłości.

Po trzydziestu minutach snu, przez cały dzień stoisz na baczność z twarzą zwróconą ku słońcu. Nie możesz nic jeść, ani pić. To takie ćwiczenia.
Więc w taki sposób kształtuje się charakter młodego człowieka? Najważniejsza jest siła. Policjant musi być silny, to niezbędne w dżungli, podczas walki z terrorystami.

Nigdy nie traktowałeś mnie dobrze, ale nie potrafię się już na ciebie gniewać. Twój pełen agresji krzyk ustępuje, słyszę go coraz ciszej. Docierają do mnie inne dźwięki, pomagają zrozumieć twój ból. Wierzę, że nasze światy nie spotykają się tutaj przypadkiem.

wtorek, 13 listopada 2012

Ja ciebie chrzczę...

Na każdy chrzest zapraszamy gości. Wielu ich widzę w swoich myślach. Ciotki w nowych sukienkach, cały czas poprawiające swe wylakierowane włosy. Zniecierpliwionych wujków o pustych żołądkach, chcących zmieścić jak najwięcej z menu przygotowanego na ten dzień. Zdenerwowane babcie uśmiechające się do księdza. Polska. Miejsce w którym wszystko to planujemy z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, starannie przygotowując cały plan ceremonii.

Listopadowa sobota w Andach. Dziś płonące w słońcu budynki wydają się jeszcze jaśniejsze, niż wczoraj. Nawet moja skóra nabiera intensywniejszego koloru czerwieni. Maszerujący ulicami przechodnie ściągają z siebie warstwy ubrań, majce ich chronić przed mrozem poranka. Właśnie rozpoczyna się kolejny, leniwy dzień. Niezwykle spokojny i pozbawiony pośpiechu. Zupełnie jak wszystkie inne w tym rejonie. Zgodnie z peruwiańskim zwyczajem ‘na ostatnią chwilę’ wsiadamy w moto-taxi i pędzimy do kościoła. Pośpiech ten jest tylko naszą domeną, inni zawsze mają czas.

Przed ołtarzem Toni i jego dwie siostry. Po kolei każdy wypowiada w ich stronę błogosławieństwa. Ksiądz, rodzice chrzestni, mama. W kilku pierwszych ławkach zasiadają goście. Oprócz nas to najbliźsi i kobiety zaprzyjaźnione z rodziną. Te ostatnie przybyły prosto z pobliskiego mercado (targu). Zamiast sukienek prezentują swe pracownicze fartuszki i swobodnie kończą zajadać drugie śniadanie. Są tak samo nieprzygotowane jak każda z przybyłych osób. Nikt nie wie jak powinien się zachować, jedni naśladują ruchy drugich. Nic dziwnego, nikt ich tego nie nauczył. Nikt nie pokazał, nikt nie wytłumaczył po co i dlaczego.

‘Ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen”. W momencie wypowiadania tych słów na nastoletnie już głowy, ksiądz wylewa pół miski święconej wody. W Peru ma to wielkie znaczenie, szczególnie w tak wielkim dniu. Co niedzielę udaje mi się dostrzec przekonanie o większej ilości łask dla bardziej zmoczonych. Kiedy z długich warkoczy kapie woda to znak, że mamy pobłogosławiony cały tydzień.

Dzieci i rodzice chrzestni zapalają podłużne, białe świeczki, aby zostawić je przy wejściu do kościoła. Procesja powolnym krokiem udaje się z powrotem w kierunku ołtarza. Na głowach chrzczonych widzę białe szatki. Pamiętam jak sama zastanawiałam się która będzie najodpowiedniejsza dla mojego chrześniaka. Tutaj sprawa jest prosta. Wszystkie wyglądają jak obrus. Do tego kiepski.





Na znak radości z powodu kolejnych osób w gronie chrześcijan obowiązują brawa. Nie wiedząc, że to jeszcze nie koniec czekamy na uściski i planujemy oddalić się w kierunku domu. Niespodziewanie na głowę każdego spada niezliczona ilość kolorowego konfetti. W końcu to święto – świętujmy więc!
W Polsce na ślubach para młoda zostaje obsypana drobnymi, tutaj zastępują je słodycze. Zbierają wszyscy. I dzieci i dorośli. Chciałabym napisać, że powodem tego jest beztroska. Będę szczera – to głód i niedożywienie.



Zostajemy zaproszone na fiestę (określenie używane przy okazji każdej uroczystości). Wiemy, że nie wypada nam odmówić, choć dwa dodatkowe miejsca nie były wcześniej przewidziane. Pochód rusza w kierunku mety z napisem ‘restauracja', która bardziej przypomina dużą salę do wynajęcia. Niewielki stół, nie zmieszczą się wszyscy. Zostajemy uznane honorowymi gośćmi, więc w udziale przypadają nam honorowe miejsca. Mimo moich protestów  reszta rodziny zasiada na krzesłach pod ścianą. Talerze można położyć na kolanach i wszystko gotowe. Każdy kto zagląda do środka wie, że to ważny dzień. Na stole cola, wśród gości białe twarze, drugie danie…



No właśnie, drugie danie. Na początek trzy wielkie talerze. Ogromna ilość typowej tutaj wieprzowiny, kawałek chleba, moray (białe ziemniaki) i tamales (zmielona kukurydza z cynamonem i rodzynkami). Jestem przekonana, że nie pojawi się nic więcej. Po chwili okazuje się, że jedna porcja przypada w udziale jednej osobie. Moje zdumienie nie ma końca, przecież będę to jadła przez tydzień. Za pomocą swoich dłoni każdy zabiera się do pracy. Zwycięzców brak. Wspólnie dzielimy się woreczkami i resztki zabieramy do domów. U nas zjedzą chłopcy, reszta nakarmi swoje rodziny.



To dobry dzień. Wolny od pracy, do tego z obfitym obiadem. Dla nas całkiem nowy, jeden z tak zwanych „poznawczych”. Refleksje? Cieszę się, że Toni mieszka w naszym domu. Inaczej nie wiedziałby o co w tym wszystkim chodzi. A ja? Zbieram obrazy niezapomniane, chwile ulotne, wyciągam wnioski i cały czas się uczę.

sobota, 3 listopada 2012

Moje miejsce

Siedzę i się złoszczę. Tak zwyczajnie, po polsku. Brakuje siły i cierpliwości. Wiadro zimnej wody znowu ląduje na mojej głowie. Tym razem jest lodowata, przenika do szpiku kości. Boże, gdzie jesteś? Co ja tutaj robię? Moja pierwsza myśl to łóżko, po całym dniu zawsze ciepłe i wygodne. Wiadomo, prześpisz problem, a kolejny dzień przegoni wszystkie chmury. Nie. Nie chcę. Idę do kaplicy. To Ty mnie tu przysłałeś, więc i Ty mnie wysłuchasz. Zmęczenie zmieszane z bezradnością wyciska z mych oczu ile się da. Na chybił trafił otwieram Pismo Święte i po raz kolejny ogarnia mnie zdumienie. Zawsze wiesz o co mi chodzi. Czytam trzy razy. Dzięki. Za chwilę emocje opadną. Zasnę, a po przebudzeniu po raz setny przekonam się, że warto. Że cuda się zdarzają. Nieustannie.

Nie sposób zapomnieć po co tu jestem. Przecież nie zbawiam świata nakrywając do stołu dla grup rekolekcyjnych, nakładając ryż na który i tak nie mogę już patrzeć, czy sprawdzając chłopakom ortografię, której przecież nie pojmuję. Misja to coś więcej, niż praca z dziećmi. Komu uda się zajrzeć głębiej, dostrzeże to co niewidzialne. Co napędza wewnętrzny mechanizm, dodaje energii i amortyzuje uderzenia
.
Kolejny dzień rozpoczynam jak zwykle. Jednak tym razem doceniam „buenas tardes” Ryne, czy też „gracias senorita Kasia”. Padam ze zdziwienia na widok Severo zmierzającego w moim kierunku z piłką pod pachą. Szeroko otwieram oczy słysząc o zmianach u Jesusa. Niemożliwe staje się możliwe. I niech tylko ktoś spróbuje zaprzeczyć!

***

Dzień Wszystkich Świętych. Zabieramy z Martą maluchy na cmentarz. Po drodze jak zwykle wszyscy znikają nam z oczu. W ich przypadku zastosowanie się do ustalonych reguł jest rzeczą niewykonalną. Świadczy to o tym, że wszystko w normie, a my możemy być spokojne o naszych terrorystów.

Jeśli w Peru ktoś spodziewa się pełnej zadumy mszy muszę go zmartwić. Większość zebranych odmalowuje pomniki, więc zamiast zapachu kwiatów czujemy farbę. Obecnie na topie kolor różowy i wściekły niebieski. Jeśli ktoś spodziewa się wiązanek – kolejne rozczarowanie. Tutaj przynosimy colę lub piwo. „Romelio dlaczego na grobie tej pani stoją butelki?”. Ten spogląda na mnie jakby nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. „Jak to? Lubiła pić colę, kiedy żyła”. No tak. Oczywiście.





Przechadzamy się pomiędzy biesiadującymi uczestnikami dzisiejszego święta. Jedni mają w koszyku upieczoną świnkę, inni zajadają owoce. Siedzą wygodnie na trawie i bez przerwy się pozdrawiają. My przyjmujemy to wszystko jakby było całkowicie normalne. „Masz wrażenie jakbyś była tu od zawsze?” – pyta Marta. Owszem, o ile świadczy o tym fakt, że nie przeszkadza mi już zapach na ulicy, widok kobiet jedzących obiad na krawężniku, czy bicie braw podczas śpiewu na mszy. Kiedy jadę do Cusco samochód powinien zabrać pięć osób, a mieści drugie tyle. Do tego pędzi na łeb, na szyję, nie zważając na to, że kolejny zakręt możemy przegrać z przepaścią i pofrunąć trzy tysiące metrów w dół.  Jestem w Peru. Wsiąkam w nową rzeczywistość. Przestałam się dziwić, zaczęłam czuć jak u siebie.