poniedziałek, 17 grudnia 2012

Elena

Przyprowadziła ją babcia. Płakała. Do tej pory mieszkała z obcymi ludźmi, zmuszali ją do pracy. Od wczesnych godzin porannych handlowała na ulicach. Z dala od rodziców, aby się uczyć. Nauka kosztuje, więc pozostaje szkoła wieczorowa. Dziewięcioletnia dziewczynka kończy lekcje, kiedy wszyscy w naszym domu już śpią.

Zadaję pytanie, odpowiedź otrzymuję w quechua. Ze zrozumieniem nie mamy problemu, jednak rozmowa stanowi wyzwanie.
‘- Potrafisz czytać?
- Tak.
- Jaka to literka?
- Nie wiem.’

Dyscyplina. Nie jakieś tam wojskowe wymysły. Zwyczajne normy i zasady towarzyszące wychowywaniu. Nowość. Abstrakcyjny twór, który nigdy wcześniej nie pojawił się w życiu tego dziecka. Prośba nie przynosi skutku, nikt wcześniej o nic nie prosił. Groźba kary zostaje wyśmiana. Stanie w kącie jest całkiem zabawne. Prawdziwa kara to siarczyste lanie, albo dwa dni bez jedzenia.

Wychodząc do szkoły dzieci zabierają czekoladę. Elena bez końca napełnia swój woreczek. Gdyby uniosła, wzięłaby cały karton. Prawdopodobnie wcześniej mogła o niej tylko pomarzyć.

‘To najbardziej niegrzeczne dziecko na świecie’ – myślę sobie, po raz setny tracąc cierpliwość. W odpowiedzi otrzymuję uśmiech, a z zasięgu mojego wzroku znikają za duże o dwa numery buty i zbyt krótka, dziurawa koszulka.

Przed południem wystawiam głowę za okno. Regularny rytm wystukują spadające czerwone krople, uderzające o chodnik. Krew zalewa pochyloną, dziewczęcą twarz. Rozglądam się dookoła. Wypadek trójkołowym pojazdem. Zdarza się. Jednak dlaczego nie słyszałam krzyku, płaczu i wołania o pomoc? Dostrzegam przerażony wzrok. Pod grubym płaszczem zaradności i siły w końcu zauważam dziecko. Dziecko, któremu nie przyjdzie do głowy poprosić o nic oprócz słodyczy. Dziecko, które wie co zrobić, by przetrwać. Dziecko, którego życie jest lepszym nauczycielem, niż szkoła. Niestety, ciągle jeszcze dziecko.