niedziela, 21 października 2012

Niedziela misyjna cześć


"Lecz powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli zabiera ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Dawaj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje. Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie. Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to należy się wam wdzięczność? Przecież i grzesznicy okazują miłość tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to należy się wam wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to należy się wam wdzięczność? I grzesznicy pożyczają grzesznikom, żeby tyleż samo otrzymać. Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny."

Łk, 6, 27-36









sobota, 13 października 2012

Wędrówka

Zły charakter nie istnieje. Trudny i zagubiony – z całą pewnością. Przemierzając, więc kręte korytarze bólu, złości i smutku docieram do wnętrza dziwnej, skomplikowanej budowli. Napotykam opór, drzwi są zamknięte. W mojej kieszeni kilkadziesiąt różnych kluczy, żaden nie pasuje. Próbuję jeszcze raz, może tym razem się uda. Wkładam w to wszystkie swoje siły, przecież nie mogę odejść z niczym. Nagle słyszę głos z drugiej strony. Otwarte. Ciepłe i przytulne wnętrze cieszy moje oko. Po chwili wszystko zmienia się nie do poznania, a silny wiatr wypycha mnie z powrotem na sam początek tej wędrówki. Ponownie pokonuje tą samą trasę. Te same zwątpienia, gorycze, przeszkody. Mimo wszystko nie chcę się poddać, znam już smak radości czekającej u mety. To tak jakby chwycić w dłonie słońce. Do tego z uśmiechem Juana, zniewalającym spojrzeniem Ronaldo i dołeczkami w policzkach Amilcara.

Ksiądz Bosko powiedział „najlepszą radą jest ze wszech miar czynić dobrze i nie oczekiwać nagrody od świata, ale od samego Boga ". Idę więc i nieustannie powtarzam te słowa. Przecież nie jestem sama – zwyciężę. A kiedy człowiek zamienia swoje JA na JEGO i JEJ nic więcej mu nie jest potrzebne.






wtorek, 2 października 2012

Ciocia wśród lampionów

Są i małe i duże. Wszystkie kolorowe i świecące. Widzę małpę, kukurydzę, kilka domów, samolot. Z oddali  uśmiecha się do mnie lama. Dzieci w granatowych mundurkach dumnie maszerują prezentując swe lampiony.  Wśród nich moja Maribel. Pochód z okazji szkolnej rocznicy to doskonała okazja, aby poznać ulice Calci wieczorową porą.

Idę w grupie innych rodziców. Zapalam zdmuchniętą przez wiatr świeczkę, naprawiam domek, który zsuwa się z kija. Maribel bez przerwy pilnuje mnie wzrokiem. Pierwszy raz nie jest sama. Pierwszy raz pośród rodziców, ktoś patrzy właśnie na nią. Pierwszy raz nie przestaje się uśmiechać.

Na całym świecie dzieci są takie same. Tak samo nie słuchają nauczycieli, tak samo się przekrzykują, tak samo cieszą się i smucą. Spoglądam na nich i nie widzę różnicy. Są tylko trochę mniejsze i mają brązową skórę. Każde z nich potrzebuje wsparcia, bliskości, dobrego słowa. Każde z nich potrzebuje rodziców. Nie wszyscy mają tyle szczęścia.

 Na szkolnym placu podbiega do mnie dziewczynka słodka jak miód, przytula się i krzyczy prosto do ucha "Quieres ser mi tia?" (Chcesz być moją ciocią?). Ma na imię Soledad, tak samo jak samotność. Ta pięcioletnia słodycz sprawia, że mięknie moje serce. Witam się z jej bratem. Chodzi do drugiej klasy i opiekuje się małą. Wynajmują pokój kilka ulic dalej. Gdzie mama i tata? Mieszkają wysoko w górach. Tam nie ma szkół, nie można się uczyć i trzeba pracować. Tu nie ma rodziców, nie ma do kogo się przytulić. A jeśli potrzeba matką wynalazków to czasem ma na imię "ciocia".