środa, 29 sierpnia 2012

Pierwsze koty za płoty

Dziś mój piąty dzień w Calce. Dzień w którym po raz pierwszy zobaczyłam jak wysoko jesteśmy. Poranne chmury były niżej, niż góry. Mam wrażenie, że jeszcze chwila, a będę mogła ich dotknąć. Pięknie tu. Choć to słowo zupełnie nie oddaje tego, co widzę wokół siebie. Wyobraźcie sobie plac z każdej strony otoczony górami, a pośrodku niego nasz dom. Dom, który w ciągu dnia tonie w słońcu, a w nocy odpiera ataki zbyt niskiej temperatury. Dom w którym mieszka 25 chłopców, 2 dziewczynki,  gospodarze Artur y Margarita ze swoją trzyletnią córką Lidką, no i my - dwie wolontariuszki z Polski.


Podobno początki bywają trudne. Potwierdzając tą regułę walczę ze sobą, ucząc się pokory i cierpliwości. Chłopcy sprawy nie ułatwiają. Czasem zrozumienie ich graniczy z cudem, choć rozumiem już coraz więcej. Mówią bardzo niewyraźnie, a kiedy nie chce im się odpowiadać po prostu tego nie robią. Jest jeszcze jedna możliwość. Zawsze można powiedzieć coś w keczua. Seniorita nie rozumie? Dziwne!
Kiedy pierwsze lody zostały przełamane zaczynamy się poznawać. Maluchy w wieku 12, 13 lat są najbardziej wyrozumiałe. I choć kiedy pomylę jakieś wyrazy śmieją się ze mnie, to chyba dobrze się bawimy. Wczoraj niespodzianka. Najbardziej 'niedotykalski' Ronaldo sam się przytula, a przy kolacji prosi mnie, żebym wyciągnęła rękę. Zakłada na nią swoją peruwiańską bransoletkę, a ja nie wiem czy śmiać się, czy rozpłakać. W tych ciemnościach, widzę odrobinę światła. Dziękuję.


No, a koty? Są doprawdy nieznośne. Wyobraźcie sobie największego tchórza w kocich sprawach, który biega za kotem. Do tego bezskutecznie wyganiając go ze stołówki. Szaleństwo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz