czwartek, 21 lutego 2013

Wierzę

Pół roku. Aż pół roku. Tylko pół roku…Połowa.

Jeśli napiszę, że chciałabym zostać tutaj na zawsze – skłamię. Prawdą nie będzie też to, że mam już chęć wracać do domu.
Jak więc podsumować pierwszą część pobytu na misji?
Radość i smutek. Uśmiech i łzy. Siła i bezsilność. Tolerancja i sprzeciw. Spokój i złość. Altruizm i egoizm. Europejski organizm co dzień napędzany innym impulsem.

Czym różnią się impulsy polskie od peruwiańskich? Pierwsze to te podszyte tęsknotą i wspomnieniami. Bo w Polsce mam Lafię i Natalię i nigdzie już takich nie znajdę. Bo nie wiem czy ktoś dba o moje dzieciaki z sąsiedztwa. Bo płaczę ilekroć Jagoda i Marcin przyjdą mi na myśl. Bo czasem chciałabym odpocząć i pospać do południa.

Te drugie mają smak pomarańczy, którego wcześniej nie znałam. I uśmiechają się jak nasze kucharki – moje anioły. Czasem opadają im ręce. To wtedy, gdy mały Richard zostaje skopany przez swego pijanego ojca. Albo, gdy ci w których wierzysz, najbardziej dają ci w kość.

Nadal nie znam odpowiedzi na wiele pytań, a walka pomiędzy pokorą i asertywnością trwa nieustannie. Wciąż wierzę w ludzi i ich dobre intencje. Cierpliwość stanowi wyzwanie, a spokój nie zawsze pełni rolę mego towarzysza. Wszystkie te sytuacje czegoś mnie uczą. Sama nie wiem czego, co tylko wzmacnia me zaufanie.

A ufać warto. Wtedy zdarzają się cuda. Od tych malutkich, po te ogromne. Nawet, gdy wokół same burzowe chmury i nie ma widoków na słońce. Początkowo dopada cię zdumienie, potem uświadamiasz sobie, że to się naprawdę dzieje. Bez przerwy i w każdym miejscu.

Wierzę, że nie jestem tu przypadkiem. Wierzę, że można żyć wszędzie. Wszędzie kochać i tracić nadzieję. Od nowa wzrastać i cieszyć się życiem. Wierzę, że mogę wszystko. Wystarczy, że wierzę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz