Nie sposób zapomnieć po co tu jestem. Przecież nie zbawiam świata nakrywając do stołu dla grup rekolekcyjnych, nakładając ryż na który i tak nie mogę już patrzeć, czy sprawdzając chłopakom ortografię, której przecież nie pojmuję. Misja to coś więcej, niż praca z dziećmi. Komu uda się zajrzeć głębiej, dostrzeże to co niewidzialne. Co napędza wewnętrzny mechanizm, dodaje energii i amortyzuje uderzenia
.
Kolejny dzień rozpoczynam jak zwykle. Jednak tym razem doceniam „buenas tardes” Ryne, czy też „gracias senorita Kasia”. Padam ze zdziwienia na widok Severo zmierzającego w moim kierunku z piłką pod pachą. Szeroko otwieram oczy słysząc o zmianach u Jesusa. Niemożliwe staje się możliwe. I niech tylko ktoś spróbuje zaprzeczyć!
***
Dzień Wszystkich Świętych. Zabieramy z Martą maluchy na cmentarz. Po drodze jak zwykle wszyscy znikają nam z oczu. W ich przypadku zastosowanie się do ustalonych reguł jest rzeczą niewykonalną. Świadczy to o tym, że wszystko w normie, a my możemy być spokojne o naszych terrorystów.
Jeśli w Peru ktoś spodziewa się pełnej zadumy mszy muszę go zmartwić. Większość zebranych odmalowuje pomniki, więc zamiast zapachu kwiatów czujemy farbę. Obecnie na topie kolor różowy i wściekły niebieski. Jeśli ktoś spodziewa się wiązanek – kolejne rozczarowanie. Tutaj przynosimy colę lub piwo. „Romelio dlaczego na grobie tej pani stoją butelki?”. Ten spogląda na mnie jakby nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. „Jak to? Lubiła pić colę, kiedy żyła”. No tak. Oczywiście.
Przechadzamy się pomiędzy biesiadującymi uczestnikami dzisiejszego święta. Jedni mają w koszyku upieczoną świnkę, inni zajadają owoce. Siedzą wygodnie na trawie i bez przerwy się pozdrawiają. My przyjmujemy to wszystko jakby było całkowicie normalne. „Masz wrażenie jakbyś była tu od zawsze?” – pyta Marta. Owszem, o ile świadczy o tym fakt, że nie przeszkadza mi już zapach na ulicy, widok kobiet jedzących obiad na krawężniku, czy bicie braw podczas śpiewu na mszy. Kiedy jadę do Cusco samochód powinien zabrać pięć osób, a mieści drugie tyle. Do tego pędzi na łeb, na szyję, nie zważając na to, że kolejny zakręt możemy przegrać z przepaścią i pofrunąć trzy tysiące metrów w dół. Jestem w Peru. Wsiąkam w nową rzeczywistość. Przestałam się dziwić, zaczęłam czuć jak u siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz