Kiedyś narzekałam na ośmiogodzinne podróże pociągiem, stanie
w kolejkach, spóźnianie się.
Myślałam, że nie da się żyć bez gazet, suszarki, czy
papierosa.
Na wszystko miałam odpowiedź i zawsze musiałam postawić na
swoim.
Tak. Jeszcze kilka miesięcy temu tak było…
Dzisiaj nie mam pojęcia co dzieje się w polityce, kto wydał
nową płytę, ani co obecnie robi szał na wyprzedażach. Gdyby ktoś zapytał mnie o
aktualny wskaźnik PKB pewnie miałabym wrażenie, że mówi w quechua.
Do Peru zabrałam dwie walizki ‘niezbędnych’ rzeczy. Teraz
równie dobrze mogę je odesłać na Antarktydę i wrócić bez bagażu. Zapomniałam
już jak żyje się w kraju, gdzie autobus odjeżdża o ustalonej godzinie, bo nie
potrzebuje czekać na zapełnienie wszystkich miejsc. Gdzie po cytryny
maszerujesz do sklepu, zamiast zerwać je z drzewa w ogrodzie. Gdzie wszystko ma swój szyk,
styl i smak. Albo chociaż udaje, że ma.
Niedługo czeka mnie powrót. Pewnie znowu będę jeździła
tramwajem na gapę, malowała oczy wychodząc z domu i irytowała się na ludzi,
którzy wolno chodzą po ulicach. Z pewnością z powrotem uzależnię się od komórki. To
znowu będzie oczywiste. Tak samo jak teraz, zjedzenie świnki morskiej nie pamiętając o
tym, że po drugiej stronie oceanu ktoś hoduje ją w akwarium. Zaakceptowanie
tego, że w czerwcu przychodzi zima i kończą się szanse na ciepły prysznic. Że w podróży spędzam dwadzieścia godzin, a wcześniej nie miałam pojęcia czym są
odległości. Tego, że nie ma co się spieszyć, bo przecież obowiązuje
‘hora peruana’ (godzina peruwiańska).
I że jedyną istotną wiadomością ze świata jest to czy będzie wojna z Chile i
czy zakwalifikujemy się do mistrzostw świata.
Znam dwie rzeczywistości. Z jednej pochodzę, to ta z kinem i
metrem. W drugą wkroczyłam, to ta zamknięta w andyjskim miasteczku. Wkroczyły w
nią również moje dzieci. I one balansują pomiędzy dwoma światami. Co prawda nie
ma ruchliwych ulic i supermarketów, są za to moto – taxi i telefony. Gdzieś za
plecami zostały gliniane chatki, a obok nich kawałek pola z cocą i krzakami
kawy. Na polu mama, tata i młodsze rodzeństwo. Kolejne spotkania co dwa, trzy miesiące.
Już jesteś tutaj, jednak ciągle jeszcze tam. Przed nami obowiązki, nowe wyzwania, trudne wybory. Dwa światy przenikają się i bezlitośnie zmuszają nas, abyśmy je zaakceptowali. W tym przypadku ja i dzieci rozumiemy się doskonale. Tylko co z tego wynika?
'I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała.' (Ez 36, 26)
Już jesteś tutaj, jednak ciągle jeszcze tam. Przed nami obowiązki, nowe wyzwania, trudne wybory. Dwa światy przenikają się i bezlitośnie zmuszają nas, abyśmy je zaakceptowali. W tym przypadku ja i dzieci rozumiemy się doskonale. Tylko co z tego wynika?
'I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza, odbiorę wam serce kamienne, a dam wam serce z ciała.' (Ez 36, 26)
Zdania te podarowano mi przed wyjazdem. Wcześniej ich
słuchałam, teraz je słyszę. Nieważne skąd wychodzimy, ale gdzie w końcu
dojdziemy. I ważne jest to, że w tym czasie krzyżują się nasze drogi, przewartościowują
priorytety i wpływają one na zmiany. Dobrze wyjechać na misję, spotkać i pokochać dzieciaki. To jednak dodatki do jeszcze lepszego prezentu. Dostałam nowe życie - i właśnie to z całego serca polecam.