Nic nie dzieje się przypadkiem. Nawet bezsenność pojawia się po coś. Tym razem, by rozplątać pewne zwoje w mojej głowie i uformować je w myśli. Leżę tak już drugą godzinę i wpatruję się w sufit. Wcześniej zawsze spoglądałam na góry. Od samego początku wydawały się tak niepojęte i spektakularne. Dzisiaj po prostu są, a ja przestałam zwracać na nie uwagę. Leżę tak już drugą godzinę, a moje myśli przeskakują z tematu na temat. Chwilami jestem z powrotem w Polsce, aby zaraz potem wrócić na koc pokryty lamami. W głowie mam ludzi. Leżę tak już drugą godzinę i rysuję obrazy. Na nich sylwetki, które nie chcą pozwolić, aby szare komórki poszły już spać. Nic nie dzieje się przypadkiem.
Nigdy nie myślałam o kartografii, jednak stworzę kiedyś mapę. Punktami odniesienia będą na niej ludzie. Znowu wyruszę w podróż. Najpierw wsiądę do pociągu, aby na trasie Bydgoszcz - Kraków spotkać zakonnicę, która powie 'Bóg nie daje nam marzeń, których nie chce spełnić'. Opowie mi o świętej Teresce, patronce misji. Będę wiedziała, że to nie przypadek.
Później wsiądę na łódkę. Nie byle jaką. Pomieści około dwudziestu turystów i dzielnie odeprze atak wysokich fal. Rzucę szybkie spojrzenie w kierunku pierwszego siedzenia i wydam równie szybką ocenę. Zaraz potem usłyszę historię o duńskim listonoszu. Podróżniku z zamiłowania, wolontariuszu z wyboru. Uganda, Brazylia, Argentyna, Boliwia, Peru i ... dzieci. Moją twarz obleje rumieniec stworzony z wyrzutów sumienia. Ot, niepozorny Cristofer.
Kiedy znajdę się na lądzie Bartek opowie mi o świętym Antonim i jakiś pogubionych biletach. Chyba do kina. Potem usłyszę płacz chłopca w kapeluszu. Nie zważając na zachodzące słońce chwycę go za rękę i zatoczymy kilka kółek wpatrując się w trawę. Za moją namową mały bez wahania poprosi o pomoc. Klucz błyśnie w trawie, chłopiec wybuchnie płaczem. Znowu wyleje z siebie więcej łez, niż on. I znowu nie będę mogła uwierzyć, że dzieci potrafią się tak mocno przytulać.
Po powrocie do pokoju spotkam Martę - moją misyjną wspólnotę. Razem odwiedzimy pana Palomino, który powie 'od tej pory ten dom jest waszym domem'. Wybierzemy się na wycieczkę z tatą Jesusa, który specjalnie po to weźmie w pracy wolne. W końcu nasza peruwiańska mama zaprosi nas na domowej roboty rosół, bo przecież ciągle jesteśmy głodne. Wracając siostry Toniego jak zwykle rzucą nam się na szyje. Kilka razy zdenerwujemy się na cały świat dookoła, a ja jak zwykle w nocy wybuchnę śmiechem słysząc jak Marta mówi przez sen. Po hiszpańsku. A niby nie lubi.
To wszystko ma jakiś sens. Leżę tak już drugą godzinę i wiem, że nic nie dzieje się przypadkiem. Że wszystkie zdarzenia są częścią składową doskonałego planu. Że mój świat tworzą ludzie. A każdy tak zwyczajny i tak wyjątkowy, zostawia w nim jakiś ślad. I nieważne czy właśnie podjechał nowym autem, czy zszedł z gór w sandałkach z opony. Ważne, że tworzy moją mapę.